Nie jesteśmy uczeni jak być rodzicami. Stajemy się mamą, tatą zupełnie bez przygotowania. Jakąś teorię posiadamy, trochę wiedzy „podejrzanej” od naszych rodziców. Oczywiście posiadamy też wielu doradców. Czy to wystarczy? Wydaje się, że tak. Przecież całe pokolenia na tym bazowały.
Autor: Urszula Duda
Oprócz powyższych mamy intuicję, energię, jesteśmy zaangażowani i przede wszystkim kochamy nasze dziecko. Nie musimy być idealni- zresztą co znaczy być idealnym? Ważne są relacje, rozmowa z dzieckiem. Oczywiście już od pierwszej chwili maluch komunikuje i od początku ustawia nas pod siebie:). Ważne aby dać mu na to przestrzeń, stale uczyć go nowego, pozwalać doświadczać.
Zabawy w a kuku, noski eskimoski, sroczkę, robienie min, śpiewanie dziecku, głaskanie, tulenie – to nasz język z maluchem. To uczenie się siebie nawzajem. Przypatrujemy się sobie, poznajemy. Im starszy maluch tym większy zakres zabaw, tym bardziej „wysublimowana” komunikacja. A co się dzieje gdy jej nie ma? Nasz strach, obawa, stałe napięcie to jednocześnie strach, obawa i napięcie naszego dziecka. Wiem jak trudno nad tym zapanować, ale wiem jakie to ważne nie dać się zdominować lękowi. Pamiętajmy , ze komunikacja to nie tylko mowa. Mówimy ciałem, gestem, dotykiem, wzrokiem. Uwierzmy, że do mówienia nie jest potrzebny głos.
Brak mowy czy też jej opóźniony rozwój nie jest największym problem. Problemem nie jest także nieumiejętność werbalizowania, problemem jest brak komunikacji w ogóle. Czekając na mowę, często ją wymuszając u dziecka, zapominamy o relacjach. O mądrym podążaniu za tą małą istotą.
Gdy mój syn miał dwa lata przestał mówić. Oszalałam. Szukałam ratunku u każdego i wszędzie. Teraz wiem, że w ferworze poszukiwań straciłam czas, który mogłam poświecić dziecku. Bo wszystko opiera się na akceptacji, na „zdrowym” podejściu do sytuacji, na określeniu co jest najważniejsze, dialogu z rodziną i bliskimi, patrzeniu na świat „szerokim obiektywem”. W przypadku dziecka z trudnościami komunikacyjnymi pierwsza jest diagnoza: rzetelny obraz dziecka- zmysły, neurologia, alergie, hormony, może geny. Nie skupiajmy się na wywołaniu mowy za wszelka cenę, raczej skupmy się na rozwijaniu samodzielności bo to może być kluczem do podniesienia kompetencji komunikacyjnych..
Mądrze podążajmy za dzieckiem. Moim zdaniem oznacza to przyglądanie się dziecku, uczenie się jego języka i uczenie go nowych rzeczy. Uwierzcie, że dwulatek może być samodzielny jak na dwulatka przystało. Może zbierać zabawki, korzystać z toalety, myć buzię, rączki i ząbki, jeść, pić. Jest w stanie stosownie do swojego młodego wieku, decydować o tym co ma ochotę zjeść, wybierać produkty w sklepie, decydować o tym gdzie chce pójść, wybierać bajkę do czytania, zabawy. Często diagnoza powoduje, że zapominamy o tym, co może nasze dziecko, skupiamy się na tym czego nie może i włączamy tryb „permanentne wyręczanie i ochrona”. Zdarza się, że mamy wręcz zabierają dziecku możliwość stawania się samodzielnymi.
Warto poczytać o tym co dziecko „powinno” umieć w określonym wieku. Być może w swoim rozwoju ominęło jakieś ważne punkty, coś jak „rozwojowe kamienie milowe” bez zaliczenia których trudno mu będzie iść dalej. Zastanówmy się jak możemy mu pomóc je zdobyć. To, że nasza pociecha będzie potrzebowała więcej czasu i uwagi to nie powód aby się poddawać, a już na pewno nie wymówka do wyręczania. Przysłowie mówi: Czego się Jaś nie nauczy tego Jan nie będzie umiał. To dotyczy każdego dziecka.
WAŻNE: Komunikacja to nie tylko mowa. Nie przeskakujmy na wyższy poziom rozwoju malucha dopóki nie zbudujemy solidnych fundamentów. Nie wyręczajmy naszych dzieci w czynnościach, które są w stanie zrobić. Szacunek to także pozwalanie na samodzielność. Decydowanie o sobie to wolność – nie zabierajmy jej naszym dzieciom. Zapewnijmy im dobre życie – tak wiele zależy od nas.